niedziela, 25 stycznia 2015

Lekcja 1

Wszyscy stali jakby zobaczyli ducha. Nikt nie śmiał się odezwać. Alexander patrzył tylko na długi warkocz zwisający po ramieniu impozytora. Nie dość, że ruda to jeszcze baba - prychnął w myślach. Reszta jednak zszokowana była, że to kobieta, gdyż każdy myślał, że one wszystkie zostały zwerbowne na stronę Wojowników, a te które zdecydowały się uciec były zabijane. Już dawno nikt nie widział żadnej przedstawicielki płci żeńskiej. To była dla nich niedorzeczność, że ona przeżyła. Po pierwsze: do impozytów nie przyjmowano kobiet, a po drugie: jak z najsilniejszego z impozytów przeżyła tylko ona? Przecież to dziewczyna.
Po chwili przystawiła usta do mikrofonu. Każdy spodziewał się delikatnego głosu, ale tym razem znów się pomylili.
- Witam - powiedziała szorstkim głosem wypranym z jakichkolwiek uczuć - Jestem z impozytu pierwszego i jestem tu, żeby wam pomóc - wytłumaczyła, ale wcale nie brzmiało to jakby wierzyła w swoje słowa - Musicie ćwiczyć - powiedziała twardo, ale każdy stał w bezruchu - Na co czekacie? - ponagliła ich ostro i zeszła ze sceny.
Nikt nie był zadowolony z tak rozkazującego tonu w ich stronę i to jeszcze od kobiety. Później skierowali swój wzrok na starszych impozytorów, którzy tylko wiodli wzrokiem za dziewczyną, później spojrzeli na 'widownię' i zaraz po tym rozległ się nie miły głos przewodnika.
- Do roboty! - krzyknął i już po paru sekundach wszystko było tak jak przed przybyciem impozytora z jedynki.
Alex był rozwścieczony, że przyszła jakaś obca osoba i bez pardonu rozkazuje mężczyznom. Przecież to była kobieta, to ona powinna się słuchać mężczyzn, a nie na odwrót. Takie właśnie miał nastawienie co do płci żeńskiej. Uważał, że kobiety powinny być posuszne i poddane mężczyznom. Był zwykłym szowinistą.

***

Dziewczyna siedziała w swoim torum i rozmyślała co ma zrobić, żeby wykształcić impozytorów 44 impozytu tak by mogli stawić czoła Wojownikom, a przynajmniej nie zabić się przy pierwszym spotkaniu z nimi. Nie mogła pojąć dlaczego wiele mężczyzn z tego impozytu jest radosnych, a całą wojnę traktują jak sielankę. Ona przeżyła walkę z Wojownikami i wiedziała, że wszystko trzeba brać na poważnie i nie można nikomu ufać, teraz to wiedziała...
Siedziała i jadła skórkę chleba, bo to służyło jej jako posiłek. Uważała, że trzeba przyzwyczaić się do różnych niedogodzeń. Po chwili usłyszała jak ktoś zbliża się do jej namiotu. Spojrzała na zasłonę, która ochraniała pomieszczenie przed promieniami słońca. Ktoś odsłonił ją i wszedł do środka, ale dziewczyna tylko rzuciła mu spojrzenie od niechcenia i wróciła do swojej poprzedniej czynności.
- Życzy sobie panna uczestniczyć w porannych ćwiczeniach? - zapytał starszy z impozytorów.
Wstała, podeszła do niego i kiwnęła głową. Wyminęła go i wyszła na zewnątrz na plac gdzie ćwiczyli impozytorzy. Chwilę na nich patrzyła gdy w oko wpadł jej jeden z nich, który jako jedyny nie był zadowolony i ćwiczenia wykonywał starannie. Gdy tylko ją zauważyli stanęli i patrzyli się w jej stronę i tylko ten jeden chłopak prychnął na ich zachowanie. Jej twarz cały czas przedstawiała obojętność, na głowie miała szary kaptur. Spojrzała w stronę impozytora, który ją odwiedził i kiwnęła głową. Wtedy on krzykną na resztę i znów był gwar od ćwiczeń. Dziewczyna spojrzała w głąb impozytorów gdzie zauważyła tor przeszkód. Podeszła bliżej i cały czas czuła na sobie wzrok innych. Obejrzała dokładnie cały tor i prychnęła. Jak dla niej był zbyt łatwy. Dla impozytorów na ich poziomie powinien być dłuższy i bardziej niebezpieczny, ale gdy tylko zobaczyła ich starania zmieniła zdanie co do ich poziomu, spuściła wzrok i postanowiła działać. Stanęła przy jednej z drabinek i spojrzała na wszystkich, którzy tylko stali i patrzyli co ona robi.
- Kto przejdzie ten tor - prychnęła na słowo 'tor' - dostanie oddzielne torum - uśmiechnęła się.
Nikt nie podchodził, a ona wiedziała, że się boją. Po chwili jednak do drugiej drabinki podszedł ten sam chłopak, który z gorliwością wykonywał wszystkie ćwiczenia. Dziewczyna cały czas na twarzy miała wyraz obojętności, a chłopak nie wiedział co to może oznaczać. Oboje ustawili się na pierwszym stopniu i gdy ktoś krzyknął oboje ruszyli. Oczywiście szli łeb w łeb, a ją zdziwił stan chłopaka, gdyż widziała kondycję innych. Doszła do końca, a on doszedł do niej około pięć sekund później, ale udało mu się przejść. Uśmiechnął się, a ona klasnęła sarkastycznie w dłonie, lecz wcale nie chciała, żeby się cieszył. Jeżeli by to zrobił to rozleniwiłby się, a tego nie chciała.
- Jesteś niezła - powiedział do niej - Ale jesteś dziewczyną - prychnął, na co ona złapała go za ubrania i przyszpiliła go do ściany.
- Przeszkadza ci to?! - wrzasnęła.
- Trochę tak! - warknął - Ty nie powinnaś rozkazywać mężczyznom!
- Tak? - puściła go - Mężczyźni, tacy jak ty - dała przykład - stworzyli armię, która zgładziła cały tamtejszy świat. I jeżeli miałabym się słuchać twojej rasy to już wolałabym zdechnąć, bo nie znam gorszych typów niż tych, którzy w obliczu śmierci dzielą innych, bo im coś nie pasuje - poprawiła swoją bluzę i w totalnym spokoju wróciła do swojego namiotu.
Vivian była wściekła, ale wszystko ukrywała. Dla niej ważne było, żeby przeżyć i nieważne pod czyimi rozkazami, ważne, żeby ten kto rozkazuje był dobrym i sprawiedliwym kimś.
Udała się do starszych, żeby na ten temat porozmawiać. Chciała przejąć inicjatywę, chciała ustalić im nowy rozkład ćwiczeń i zdyscyplinować ich trochę. Weszła do ich namiotu gdzie odbywały się właśnie narady dotyczące właśnie jej. Gdy tylko ją dostrzegli zamilkli, a ona uznała, że teraz ona może zabrać głos.
- Chciałam porozmawiać chwilę o dyscyplinie dotyczącej tego impozytu - usiadła przy szarym stole.
- Mianowicie? - zapytał jeden ze starszych.
- Oni muszą mieć przywódcę - oznajmiła, jeden z nich głośno prychnął - muszą być przez kogoś poprowadzeni - wytłumaczyła.
- Nie możemy ich ograniczać ani nimi rządzić - oburzył się jeden.
- Ale możemy ich zastraszyć. Powinni być gotowi do ataku, ale także do obrony, a oni nie umieją nic, zupełnie.
- Po co to? Przecież każdy z nas wie, że Wojownicy nas nie zaatakują - powiedział szybko inny.
- Tak? Nie wydaje mi się to takie oczywiste. Wojownicy zniszczyli ziemię już do okolic impozytu 40, niedługo dojdą tutaj, a my nie jesteśmy gotowi!
- Dobrze wiesz, że oni nie zaatakują żadnego impozytu - zaśmiał się.
- Skąd mam mieć tą pewność? Jak łatwo zauważyć Wojownicy okrążają okolice impozytów, tak? - zgodnie przytaknęli - Więc kiedy już otoczą nas wszystkich wtedy zaatakują, a my nie mając innego wyjścia po prostu się poddamy - wytłumaczyła.
- Więc co mamy zrobić? - odezwał się ktoś z końca.
- Na razie ja zajmę się kondycją impozytorów, a później - skierowała się ku wyjściu - zaatakujemy nie popełniając żadnego błędu - wyszła zostawiając wszystkich w nie małym szoku.

***

Alexander pakował swoje rzeczy, choć wcale nie miał ich dużo. Tylko szara powycierana bluzka, miska i kubek. Cieszył się, że uwolni się od całodobowych narzekań kolegów. Nic im nie pasowało i tylko marzyli o wolności. Ale on wiedział, że wolność nigdy nie przyjdzie, chciał walczyć, bo wiedział za co. Nie pasowało mu jedno, a tak właściwie jedna. Dziś była od niego silniejsza, a on tego nie chciał, to on zawsze chciał być panem sytuacji, a ona tak po prostu rzuciła nim o ścianę. Teraz będzie mógł więcej ćwiczyć, bo będzie miał oddzielne torum, ale jak miał, a raczej co miał ćwiczyć? Przecież zwykłych ćwiczeń ruchowych nie może robić w nieskończoność, bo to nie da wymarzonego efektu. Wiedział, że jeżeli chce być silny musi się poniżyć i poprosić dziewczynę o radę. Nie chciał tego, ale to był tylko produkt jego działań. Nie miał innego wyjścia, bo tylko ona (nie licząc jego) przeszła tor i co najważniejsze tylko ona walczyła z Wojownikami.
Zabrał swoje rzeczy i skierował się do wyjścia, na swoich 'kolegów' nawet nie spojrzał. Udał się do starszych, a tam pokazali mu nowy kwaterunek. Było tak samo tylko ciszej. Nie musiał oglądać roześmianych twarzy chłopaków. Usiadł na stole i patrzył w przestrzeń. Głęboko rozmyślał czy iść do niej, czy jednak zostać i samemu główkować nad tą sprawą. Postanowił jednak, że walka jest ważniejsza niż jego duma. Wyszedł i udał się do jej namiotu. Stał przed nim kilka chwil, kiedy w końcu odważył się wejść. Siedziała przy stole i nad czymś rozmyślała. Odchrząknął i dopiero wtedy na niego spojrzała. Znów obojętność jej oczu zbiła chłopaka z tropu.
- Czego tu chcesz? - syknęła wstając.
- Ja - wziął głęboki oddech - Chcę, żebyś nauczyła mnie przetrwać tą wojnę, żebyś nauczyła mnie tego co umiesz - wystrzelił jak z armaty.
Patrzyła na niego jakby zaraz miała powiedzieć coś czego by żałowała. Mimo tego, że dużo słów cisnęło się jej na usta milczała, to samo było z Alex'em. Stali tylko i czekali, tylko, że nikt nie wiedział na co.
- Sama dobrze wiesz, że te całe ćwiczenia nie przynoszą efektów - wydarł się w końcu.
- Wiem, ale po pierwsze: nie krzycz, bo jesteś u mnie, a po drugie: dlaczego miałabym cię nauczyć skoro mnie nie szanujesz? - i tym go zgasiła - To co powiedziałeś rano nie spodobało mi się - dodała - Ale nauczę cię - oznajmiła - Tylko, że nie za darmo - uśmiechnęła się szyderczo.
- Czego chcesz? - prychnął.
- Przeprosin - znów wróciła maska obojętności - Tylko takich głośnych i ładnych - powiedziała ostro - Jestem o stopień wyższa od ciebie i nie życzę sobie tak skierowanych słów do mnie - dodała rozzłoszczona.
- I mam cię przeprosić? - zaśmiał się.
- Tak - odwróciła się, wiedziała, że nie on nie musi przepraszać przy wszystkich, żeby ona mogła go poniżyć - Nie mówiłam ci, ale - zbliżyła się do niego jakby mówiła jakiś sekret - rude są wredne - zmroziła go wzrokiem.
- Okay - przygotował się - Przepraszam cię za to co powiedziałem rano - wydusił z siebie, a ona pomachała ręką, żeby mówił dalej - I nie zachowam się tak już nigdy więcej - dodał znudzony.
- Pięknie - zawiało obojętnością - A teraz spadaj - nie wiedział o co jej chodzi - No już!
- To nauczysz mnie czy nie?
- Taa - westchnęła, a on wyszedł.
Nie rozumiała tego chłopaka. Był inny od reszty, on pchał się na wojnę i tego też nie rozumiała. Od samego początku go nie polubiła i teraz przekonywała się, że miała rację. Jest zadufany w sobie i nie wie co to znaczy stracić kogoś. Chciał się pakować w walkę z tymi podłymi ludźmi, ale wcale nie wiedział kim oni są.

***

To był władca wszystkich Wojowników Krwi. To on zorganizował wojnę i walkę o bycie, zniszczenie świata to jego zasługa. Pojmał wszystkie kobiety, żeby impozytorzy nie mogli się rozmnażać i wkrótce zginęli. Porwał je by oni nie mogli kochać.
Właśnie wybierał sobie swoją wybrankę, ale żadna z kobiet mu nie pasowała. Każda jedna dygała na jego widok, a on chciał czegoś nowego. Był młody, więc chciał dziewczyny, która w pełni go zadowoli, ale z ich 'zbiorów' żadna nie była go godna. Musiał szybko wybrać gdyż ojciec pragnął ślubu i dzieci, ale on wiedział, że z byle kim się nie ożeni.
- Nie - spojrzał na kolejną z kobiet - Ta też odpada.
Jego doradczyni kręciła tylko głową na kolejne wybryki jej wychowanka. Jego ojciec był inny, a Patrick miał swój gust i lubił te nieugięte, lecz sam się do tego nie przyznawał. On sam nie wiedział czego chce.
- Potrzebuję czegoś nowego - zaczął od nowa - Potrzebuję pięknej, urodziwej i inteligentnej dziewczyny z klasą - dziewczyna znów westchnęła.
- Wiem! - ożywiła się, a on spojrzał na nią jak na głupią - Wypuścimy pięć z nich na wolność - zaciekawił się - Jeżeli którejś z nich nie złapiemy to będzie ona, będzie waleczna i mądra - uśmiechnęła się.
- Świetnie! - wstał - Wybierz jakieś i wypuść, a jutro zaczynamy! - uśmiechnął się i poszedł do swojej komnaty gdzie jak zawsze czekała na niego jakaś przeurocza 'zabawka'.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Kolejny rozdział, jest taki sobie, ale mam nadzieję, że ktoś jednak się zaciekawi tym co piszę, jeżeli kogoś (w ogóle) to obchodzi, proszę zostawicie jakiś 'ślad' po sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz